sobota, 1 lipca 2017

2017.07.01. Skarżysko Kamienna (54,2 km)

Obolałe po wczorajszym "cztery litery" sprawiły, że trzeba było to rozruszać. Tym razem, to Wiktoria jako bardziej objeżdżona po tych naszych starachowickich opłotkach miała być przewodnikiem. No i poprowadziła jakimś niebieskim szlakiem w stronę Wąchocka. Spory entuzjazm.


Poznałem kilka nowych uliczek w rodzinnym mieście. Pierwszy, krótki postój przy rzeczce Wężyk. Już wiem, że spłynąć, to tego nigdy nie spłynę.


Ruiny przy tamie zalewu w Wąchocku.


Kolejny, nieco już dłuższy przystanek na rynku. Jednak nie ze zmęczenia, a z potrzeby... dalszej jazdy. Szukamy, dumamy, kombinujemy... gdzie tu jechać? Co może zaproponować taki nowicjusz jak ja? Ano niewiele. Korzystam z tego, co dzięki wiosłom dane mi było zobaczyć. Kierujemy się więc w stronę Skarżyska i młynu na "Łyżwach". Wąchock... Most na Kamiennej...


Marcinków...


Wszystko zgodnie z planem. Aż kończy się droga. Hm... chyba nie tak miało być? No nic wjeżdżamy w las. Korzystamy z Wiktorynowej nawigacji w telefonie.


Dopadamy do jakiegoś zbiornika przeciwpożarowego. Poznaję okoliczne "bagna". Rower daje trochę inne możliwości niż kajak. Takie porównania są póki co nieuniknione, choć chyba zupełnie bezsensowne?


Dalej przedzieramy się polami i lasami. Tu już stwierdzam, że mój rower nie jest raczej stworzony do takiego terenu. Albo ja nie jestem... nieważne. Kilka razy jestem zmuszony do pokonania dystansu pieszo. Trudno.


W końcu odnajdujemy i nieco lepszą drogę i w końcu też możliwość przedostania się przez tory w kierunku Kamiennej. Krótki odpoczynek. Uzupełnienie kalorii i w drogę.


Za torami czuć już bliskość rzeki. Zamiast młynu znajdujemy jakieś pokopalniane zbiorniki.



Jest też i gwóźdź programu.


Pierwszy raz dotarłem tam lądem. Przerwa. Sesja zdjęciowa. Co dalej?


Postanawiamy skorzystać z bliskości Skarżyska Kamiennej i dobrze znanej nam knajpki.


Tu prawdziwa uczta.


Posileni, napojeni, ale komu w drogę... Żeby uniknąć monotonii postanawiam, że wrócimy przez Mirzec.


Skarżysko Kościelne, Grzybowa Góra, Gadka...


Widzę, że Wiktoria zaczyna odczuwać trudy dnia dzisiejszego. W Mircu dłuższy postój.


I dalej do Starachowic. Trasa ładna i ciekawa. Dookoła tylko lasy i małe wzniesienia. Ale córka opada z sił coraz bardziej.


W końcu jesteśmy. Do domu jeszcze kawałek, ale to już Starachowice.


Jeszcze na moment zbaczamy ze szlaku, aby schować się przed deszczem. Trwa to tylko kilka minut i dobrze znanymi nam bocznymi uliczkami dojeżdżamy do domu. Fajnie. Rower daje całkiem inne możliwości. Póki co, jestem zachwycony.

piątek, 30 czerwca 2017

2017.06.30. Brody (30 km)

Długo biłem się z myślami. Bo i na dwóch kółkach na "poważnie" nie jeździłem ze 20 lat. Zresztą i owych dwóch kółek nie posiadałem. Kajak i woda dawały mi wszystko czego potrzebowałem do spędzania wolnego czasu. Jednak trochę finanse, trochę coraz większe problemy z logistyką popchnęły mnie do decyzji, że pora coś zmienić. Długo się nie zastanawiałem. Rower. Szybki zakup. Czy rozsądny i czy nie będę żałował? Czas pokaże. Wybór pada na wehikuł marki Kross. Model - Evado 3.0.


Jeszcze dzisiaj jazda próbna. Wika i ja. Kilka chodników, kilka ulic i już jesteśmy przy rogatkach Starachowic. Kurcze, tu wszędzie jest pod górkę. Akurat dzisiaj to i nie byle jaka górka była do pokonania. Stromo i długo. Wyjeżdżamy ulicą Zgodną i kierujemy się w kierunku zalewu na Brodach. Uczę się przerzutek, uczę się jazdy jakbym pierwszy raz siedział na rowerze.Raz pod górę innym razem w dół. Idzie nieźle. Postój przed mostem w Stykowie.


Rozlewisko ukazuje mi gdzie przebiega koryto Kamiennej. Powoli spuszczana jest woda z zalewu. Odsłania się w wielu miejscach to, co zalew na co dzień kryje w swoich głębinach.


Sesja zdjęciowa na wspomnianym moście i ruszamy wzdłuż zalewu w kierunku tamy. Kolejny postój przy moście już w Brodach. Majstruję przy ustawieniach siodełka, bo daje mi się we znaki.


Dalej przy Urzędzie Gminy, potem przy "Oczku". Do Starachowic wracamy drogą "42". Wiktoria odczuwa trudy podróży. Prawie 30 km w 2,5 godziny. Nic wielkiego, lecz dla takich rowerowych laików - wystarczająco. Nogi i tyłek obolałe, ale... chyba mi się spodoba...