Obolałe po wczorajszym "cztery litery" sprawiły, że trzeba było to rozruszać. Tym razem, to Wiktoria jako bardziej objeżdżona po tych naszych starachowickich opłotkach miała być przewodnikiem. No i poprowadziła jakimś niebieskim szlakiem w stronę Wąchocka. Spory entuzjazm.
Poznałem kilka nowych uliczek w rodzinnym mieście. Pierwszy, krótki postój przy rzeczce Wężyk. Już wiem, że spłynąć, to tego nigdy nie spłynę.
Ruiny przy tamie zalewu w Wąchocku.
Kolejny, nieco już dłuższy przystanek na rynku. Jednak nie ze zmęczenia, a z potrzeby... dalszej jazdy. Szukamy, dumamy, kombinujemy... gdzie tu jechać? Co może zaproponować taki nowicjusz jak ja? Ano niewiele. Korzystam z tego, co dzięki wiosłom dane mi było zobaczyć. Kierujemy się więc w stronę Skarżyska i młynu na "Łyżwach". Wąchock... Most na Kamiennej...
Marcinków...
Wszystko zgodnie z planem. Aż kończy się droga. Hm... chyba nie tak miało być? No nic wjeżdżamy w las. Korzystamy z Wiktorynowej nawigacji w telefonie.
Dopadamy do jakiegoś zbiornika przeciwpożarowego. Poznaję okoliczne "bagna". Rower daje trochę inne możliwości niż kajak. Takie porównania są póki co nieuniknione, choć chyba zupełnie bezsensowne?
Dalej przedzieramy się polami i lasami. Tu już stwierdzam, że mój rower nie jest raczej stworzony do takiego terenu. Albo ja nie jestem... nieważne. Kilka razy jestem zmuszony do pokonania dystansu pieszo. Trudno.
W końcu odnajdujemy i nieco lepszą drogę i w końcu też możliwość przedostania się przez tory w kierunku Kamiennej. Krótki odpoczynek. Uzupełnienie kalorii i w drogę.
Za torami czuć już bliskość rzeki. Zamiast młynu znajdujemy jakieś pokopalniane zbiorniki.
Jest też i gwóźdź programu.
Pierwszy raz dotarłem tam lądem. Przerwa. Sesja zdjęciowa. Co dalej?
Postanawiamy skorzystać z bliskości Skarżyska Kamiennej i dobrze znanej nam knajpki.
Tu prawdziwa uczta.
Posileni, napojeni, ale komu w drogę... Żeby uniknąć monotonii postanawiam, że wrócimy przez Mirzec.
Skarżysko Kościelne, Grzybowa Góra, Gadka...
Widzę, że Wiktoria zaczyna odczuwać trudy dnia dzisiejszego. W Mircu dłuższy postój.
I dalej do Starachowic. Trasa ładna i ciekawa. Dookoła tylko lasy i małe wzniesienia. Ale córka opada z sił coraz bardziej.
W końcu jesteśmy. Do domu jeszcze kawałek, ale to już Starachowice.
Jeszcze na moment zbaczamy ze szlaku, aby schować się przed deszczem. Trwa to tylko kilka minut i dobrze znanymi nam bocznymi uliczkami dojeżdżamy do domu. Fajnie. Rower daje całkiem inne możliwości. Póki co, jestem zachwycony.
Na dwóch kółkach
sobota, 1 lipca 2017
piątek, 30 czerwca 2017
2017.06.30. Brody (30 km)
Długo biłem się z myślami. Bo i na dwóch kółkach na "poważnie" nie jeździłem ze 20 lat. Zresztą i owych dwóch kółek nie posiadałem. Kajak i woda dawały mi wszystko czego potrzebowałem do spędzania wolnego czasu. Jednak trochę finanse, trochę coraz większe problemy z logistyką popchnęły mnie do decyzji, że pora coś zmienić. Długo się nie zastanawiałem. Rower. Szybki zakup. Czy rozsądny i czy nie będę żałował? Czas pokaże. Wybór pada na wehikuł marki Kross. Model - Evado 3.0.
Jeszcze dzisiaj jazda próbna. Wika i ja. Kilka chodników, kilka ulic i już jesteśmy przy rogatkach Starachowic. Kurcze, tu wszędzie jest pod górkę. Akurat dzisiaj to i nie byle jaka górka była do pokonania. Stromo i długo. Wyjeżdżamy ulicą Zgodną i kierujemy się w kierunku zalewu na Brodach. Uczę się przerzutek, uczę się jazdy jakbym pierwszy raz siedział na rowerze.Raz pod górę innym razem w dół. Idzie nieźle. Postój przed mostem w Stykowie.
Rozlewisko ukazuje mi gdzie przebiega koryto Kamiennej. Powoli spuszczana jest woda z zalewu. Odsłania się w wielu miejscach to, co zalew na co dzień kryje w swoich głębinach.
Sesja zdjęciowa na wspomnianym moście i ruszamy wzdłuż zalewu w kierunku tamy. Kolejny postój przy moście już w Brodach. Majstruję przy ustawieniach siodełka, bo daje mi się we znaki.
Dalej przy Urzędzie Gminy, potem przy "Oczku". Do Starachowic wracamy drogą "42". Wiktoria odczuwa trudy podróży. Prawie 30 km w 2,5 godziny. Nic wielkiego, lecz dla takich rowerowych laików - wystarczająco. Nogi i tyłek obolałe, ale... chyba mi się spodoba...
Jeszcze dzisiaj jazda próbna. Wika i ja. Kilka chodników, kilka ulic i już jesteśmy przy rogatkach Starachowic. Kurcze, tu wszędzie jest pod górkę. Akurat dzisiaj to i nie byle jaka górka była do pokonania. Stromo i długo. Wyjeżdżamy ulicą Zgodną i kierujemy się w kierunku zalewu na Brodach. Uczę się przerzutek, uczę się jazdy jakbym pierwszy raz siedział na rowerze.Raz pod górę innym razem w dół. Idzie nieźle. Postój przed mostem w Stykowie.
Rozlewisko ukazuje mi gdzie przebiega koryto Kamiennej. Powoli spuszczana jest woda z zalewu. Odsłania się w wielu miejscach to, co zalew na co dzień kryje w swoich głębinach.
Sesja zdjęciowa na wspomnianym moście i ruszamy wzdłuż zalewu w kierunku tamy. Kolejny postój przy moście już w Brodach. Majstruję przy ustawieniach siodełka, bo daje mi się we znaki.
Dalej przy Urzędzie Gminy, potem przy "Oczku". Do Starachowic wracamy drogą "42". Wiktoria odczuwa trudy podróży. Prawie 30 km w 2,5 godziny. Nic wielkiego, lecz dla takich rowerowych laików - wystarczająco. Nogi i tyłek obolałe, ale... chyba mi się spodoba...
Subskrybuj:
Posty (Atom)